Hmmm, dopóki geodeta nie zamówi danych z Ośrodka, to nie wie, czy odnalezione (albo wskazane przez właściciela) znaki są w dobrym miejscu, i że materializują punkty graniczne w terenie w zadanych dokładnościach.
Poza tym na jakiej podstawie geodeta może kopać podcentry na granicy bez zgłoszenia roboty? (nawet sam pomiar czegokolwiek, również znaków granicznych, w terenie też podlega zgłoszeniu). Teoretycznie można, ale taka aktywność nie będzie potwierdzona żadnym protokołem i nie będzie wiążąca, a z punktu widzenia geodety wątpliwa prawnie i etycznie.
Nie wiem, czy rozumuję dobrze, ale skoro geodeta musi zamówić, przeanalizować dane, następnie pomierzyć znaki w terenie i porównać z danymi z Ośrodka - to o takich czynnościach musi poinformować strony.
Inaczej - gdybym zobaczył na mojej granicy rozkopany dołek i geodetę rozmawiającym z sąsiadem ze szpadlem w ręku bez wcześniejszego poinformowania mnie o tym - to jako właściciel bym się wkurzył. A takiego geodetę przepytałbym na okoliczność posiadania zgłoszenia roboty (obowiązek posiadania w terenie), rodzaju czynności, których dokonuje, itp
Raczej nie widzę, by formalnie można było przeprowadzić procedurę bez zawiadomień.
Przytoczę historię z życia wziętą, w której sam uczestniczyłem mając niezły ubaw.
Nabyłem działkę budowlaną od gminy w trybie przetargu (działka objęta planem, kompleks podzielony jakiś czas temu). Działka jedną stroną graniczy z miastem. Granice działki nie były stabilizowane - firma, która dokonywała podziału całego kompleksu stabilizowała granice sukcesywnie po sprzedaży kolejnych działek. Poprosiłem w gminie o stabilizację granic w terenie już po akcie notarialnym. Otrzymałem odpowiedź, że stabilizacja odbędzie się tego a tego dnia (wiadomość przekazana ustnie przez pracownika urzędu gminy). Stawiłem się na mojej już działce w określonym czasie wyposażony w dane pozyskane z Ośrodka (zgłosiłem mapę d/c projektowych na swoją działkę i miałem w ręku komplet danych). Geodeta przyjechał z pomiarowym i zaczął szukać butelek na granicy w miastem (na granicy z miastem stały butelki, to był zewnętrzny obrys kompleksu - starej działki, więc pewno była stara stabilizacja lub stalilizowali przy przyjęciu do podziału). Geodeta znalazł GPS'em linię starej granicy (stare butle) ustalił na niej dwie butle z tyłu mojej działki i od nich po czołówkach robił resztę - front działki. Front ustalił źle (nie licował się z sąsiednią zastabilizowaną już działką). Gdy stwierdził, że skończył zacząłem go pytać, czy aby front działki sąsiedniej i mojej nie powinny być w jednej linii. Stwierdził, że nie wie, ale zaraz zadzwonił do biura i stwierdził, że tak - sąsiednie fronty działek powinny być na jednej linii. Wstawiłem więc 3 tyczki na działce sąsiedniej i mojej, tak, że było jak na dłoni widać, że fronty nie są współliniowe na moją niekorzyść na około 30-50cm cm. Spytałem co teraz. Cóż, geodeta sprawdził i przekopał kamienie tak, by była jedna linia. Później spytałem, czy podpisać jakiś protokół (rzuciłem, w powietrze hasła "graniczny", "stabilizacji"). Powiedział, że nie ma potrzeby, bo wszelkie protokoły były podpisane 2 lata wcześniej, gdy był robiony podział. Spytałem się, czy w tamtym okresie były stabilizowane znaki? Powiedział, że nie - to jest pierwsza stabilizacja od frontu działki. Czy aby w związku z tym nie jest potrzebny jakiś protokół? Spojrzał z pod byka i spytał, czy aby nie jestem geodetą? Powiedziałem, że z jego punktu widzenia jestem właścicielem nieruchomości, który dopytuje się geodety, gdzie jest granica działki, którą nabył od gminy? Schował sprzęt i pojechał jak niepyszny. Prywatnie wiem, ani geodeta, ani pomiarowy nie jest uprawniony. Nie szarpałem ich o zgłoszenia i takie tam inne błahostki. Wiem, że dobrze wkopali, ale gdybym nie przypilnował, to wkopaliby źle na moją niekorzyść.
Można? Można!
