Mam nadzieję, że nikogo tym nie urażę, bo w ogóle nie taka jest moja intencja, ale trochę mnie ten temat gnębi. Od razu uprzedzam, że to jest mój punkt widzenia.
Z roku na rok widzę, że poszerza się grono szkół uczących geodezji (nie tylko geodezji, ale to pomijam), walka o studenta jest zacięta i student na tym traci. Nie sądzę bowiem, że jeśli szkoła uczy w kierunku socjologii, ekonomii i geodezji, to dla każdego kierunku zapewnia kadrę na odpowiednim poziomie. I przychodzi taki Jasiu Kowalski z Koziej Górki (żeby nie było, sam jestem z małej miejscowości i też się trochę dałem wciągnąć w kreowanie przyszłości przez uczelnie) i dowiaduje się jak to go wykształcą, jaki to będzie z niego inżynier i jakie to kokosy zarobi. I później trafia na brutalną rzeczywistość. Mnie normalnie takiego Jasia jest żal, naopowiadali mu głupot, kasę wyciągnęli i coś tam o geodezji powiedzieli. Czasu nie cofnie, odszkodowania nikt mu nie zapłaci. Mnie to nawet nieco lotto cała ta sytuacja, bo co mi to że co 10 będzie po geodezji skoro konkurencja to żadna, ale chyba coś by trzeba z tym zrobić. Nieuchronnie zmierzamy do sytuacji, że w każdym większym mieście będzie można się kształcić w dowolnym kierunku. Tylko przychodzi później taki człowiek zainteresowany pracą, pokazuje papiery z ukończonych 3 kierunków, oczekuje 2 tyś. netto na starcie i całowania stóp, za to że w ogóle przyszedł do pracy. A zachowuje się tak, bo tak go uczelnia nastawiła. I uważam, że to wobec tych młodych ludzi jest niesprawiedliwe. Że nikt im nie powiedział wcześniej, że wystarczy, że będziesz miał wykształcenie średnie i będziesz miał pojęcie o tym co robisz. Daleki jestem od oczekiwania wprowadzenia regulacji, ale na pewno trzeba zmienić ten stan rzeczy, bo wielką krzywdę wyrządza się tym ludziom.