przewodnik po faktach 178

Zaczęty przez support, Niedziela 28 Październik 2012, 21:01:28

Poprzedni wątek - Następny wątek

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

supportAutor w?tku

Nobel dla U.E.

Ten Nobel był wielkim zaskoczeniem. Myślę, że przede wszystkim dla władz unijnych, które zostały uhonorowane w okresie największych napięć i zgrzytów w samej Unii, napięć, które pod znakiem zapytania stawiają jej przyszłość ale, które nie zmieniają faktu, iż na razie podpisany między innymi przez Polskę akt akcesji obowiązuje, w tym wszystkie prawa i obowiązki wynikające z przynależności do Unii, zwłaszcza w sytuacji, kiedy liczymy na ciągle jeszcze większe pieniądze możliwe do otrzymania z Unii, niż opłacana składka.

Nie jest to wprawdzie taka oczywista prawda, bo gdyby podsumować procenty od zaciągniętych kredytów i dodać prowizje i dywidendy wypłacane zagranicznym inwestorom, wpuszczonym do Polski akonto przynależności do Unii, to już dawno jesteśmy pod kreską, co jednak nie upoważnia nas do niesubordynacji, zwłaszcza względem prawa unijnego, czy prawa w ogóle, które z reguły z pobojowiska schodzi ostatnie, chociażby dlatego aby rozliczyć tych, co nie potrafią zasunąć dachu (za unijne pieniądze) przed deszczem padającym podczas prestiżowej imprezy.

Można oczywiście zrzucić winę na zastępy aniołów, które płakały nad naszą nieudolnością i łzami zalały stadion ale prawdą jest, że staliśmy się specjalistami w robieniu sobie na złość, jak np. ten geobiznesmen, o którym pisałem w ubiegłym tygodniu. Różnica między sprawcami jest taka, że Polskę chyba wpiszą do Księgi Guinessa, jako bezprecedensowy przykład odwołania meczu z powodu deszczu na stadionie posiadającym dach chroniący przed deszczem, zaś biznesmena co najwyżej wpiszą do księgi pamiątkowej Muzeum imienia Pawlika Morozowa.

Temat czasokresu obowiązywania prawa unijnego jest nader istotny w branży geodezyjnej, która z mocy tego prawa uzyskała ogromne kompetencje, z których branża korzystać nie chce, choć musi; kompetencje na które kierownictwo branży reaguje filozofią ,,Kozakiewicza" z Moskwy, z tą różnicą, że Kozakiewicz wygrał i jego gest był oznaką triumfu, a kierownictwo branży geodezyjnej przegrało i demonstruje swoje przeświadczenie, że Unia może swoje, a my i tak będziemy robić swoje. Myślę, że może i tak, ale tylko do czasu kompensowania długów, bo nie po to wymyślono w Europie tak precyzyjny, oparty o katastralny układ referencyjny, system przestrzennej rejestracji środowiska, aby zapomnieć o nim przy rozliczaniu długów.

Choćby więc z powyższych względów nie ma powodu aby lekceważyć prawo unijne, bo jego egzekucja jest na ogół bardzo kosztowna, o czym przekonali się beneficjenci dopłat unijnych z AR i MR.

Nie ma też co udawać, że tego prawa nie ma, jak ono istnieje i nie ma co udawać, że ustawa o infrastrukturze danych przestrzennych (iip) z dnia 4 marca 2010 r. jest implementacją dyrektywy INSPIRE, jeśli w oparciu o ustawę o iip nie można stosować w całości i bezpośrednio przepisów wykonawczych do dyrektywy INSPIRE, a w zamian za to produkuje się  polską sieczkę legislacyjną, która ma się nijak do przepisów unijnych, stawiając w bardzo trudnej sytuacji polskie organy administracji samorządowej, które realizują lwią część zadań nałożonych przez Unię.

Jakich zadań, napisałem precyzyjnie w swoim referacie na odwołaną konferencję kaliską, stąd i pytanie, które zadałem na zakończenie poprzedniego komentarza.

Przypomnę raz jeszcze to, co już napisałem w komentarzu 159 z dnia 23 kwietnia br.:

,,Dyrektywa (mowa o dyrektywie INSPIRE) wiąże co do kierunków i może być implementowana.

Rozporządzenie wiąże co do treści, wprost i bezpośrednio, odpowiadając mocą naszej ustawie.

Rozporządzeniem wiążącym w zakresie katastralnego układu referencyjnego jest Rozporządzenie Komisji (UE) Nr 1089/2010 w sprawie wykonania dyrektywy 2007/2/WE Parlamentu Europejskiego i Rady w zakresie interoperacyjności zbiorów i usług danych przestrzennych, opublikowane ( w jęz.polskim) w Europejskim Dzienniku Urzędowym z dnia 8 grudnia 2010 r. z serii L poz. 323/11,  zmienione, a właściwie uzupełnione o kody Rozporządzeniem Komisji (UE) Nr 102/2011 z dnia 4 lutego 2011 r. zmieniającym rozporządzenie (UE) nr 1089/2010 w sprawie wykonania dyrektywy 2007/2/WE Parlamentu Europejskiego i Rady w zakresie interoperacyjności zbiorów i usług danych przestrzennych opublikowanym w Europejskim Dzienniku Urzędowym z serii L poz.31/13.

Obydwa te rozporządzenia unijne były opublikowane, czyli znane, przed przystąpieniem do opracowania polskich rozporządzeń wykonawczych do Prawa geodezyjnego i kartograficznego".

Czy można było pominąć ustalenia rozporządzeń unijnych przy pisaniu polskich rozporządzeń wykonawczych do nowelizacji ustawy wykreowanej w oparciu o implementację dyrektywy, do której ustawodawca europejski wydał akt rangi ustawy wiążący ustawodawcę polskiego w całości i bezpośrednio ? Moim zdaniem – nie! Jest tylko kwestią czasu i odwagi zaskarżenie chybionych i nieskoordynowanych aktów wykonawczych. Problem sprowadza się do podmiotu, który polskie przepisy wykonawcze, a być może i polską implementację dyrektywy, zaskarży i do kogo?

W skali polskiego systemu prawnego mogą to zrobić organizacje społeczno-zawodowe, poprzez skierowanie skargi do Trybunału Konstytucyjnego, najlepiej przez Rzecznika Praw Obywatelskich, ale jest to proces bardzo długi, podczas gdy szkody lawinowo rosną.

Aby trafić ze skargą, skutecznie, przed oblicze europejskiego wymiaru sprawiedliwości powinien to zrobić poszkodowany obywatel i ja od 3 lat przygotowuję się do tego, oczekując na zakończenie wlokącego się postępowania administracyjnego w mojej prywatnej sprawie, w której do powierzchni przynależnej do wyodrębnionego w bloku mieszkania, wpisano obciążenie niewyodrębnioną służebnością na rzecz komunalnej osoby prawnej. Oznacza to w moim przypadku też długą jeszcze drogę i chętnie pomógł bym komuś, kto dysponuje już niekorzystnym rozstrzygnięciem przedmiotowym, naruszającym prawo unijne, w tym zwłaszcza:

- pkt.6.1.1 zał.II do rozp.1089/2010 stanowiący, iż Podstawowa jednostka własności zarejestrowana w księgach gruntowych, rejestrach gruntów lub równoważnych dokumentach. Jest definiowana przez wyłączne i jednorodne prawa własności do nieruchomości oraz

- pkt. 6.3.2 zał.II do rozp.1089/2010 stanowiący, iż Wszystkie instancje typu obiektu przestrzennego ,,Cadastral parcel" muszą posiadać jako identyfikator tematyczny atrybut ,,nationalCadastralReference". Ten atrybut musi umożliwiać użytkownikom tworzenie powiązania z prawami, właścicielami i innymi informacjami katastralnymi w krajowych rejestrach katastralnych lub równoważnych dokumentach". Oczywiście u podstaw jakichkolwiek roszczeń stoi pkt.6.1 zał.II do rozp.1089/2010 stanowiący, iż  Działki katastralne muszą być zawsze udostępniane. 

Mimo, iż zapisy rozporządzenia są bardzo oszczędne w słowach, nie pozostawiają cienia wątpliwości do tego, kto i co powinno być chronione.

Zważywszy na fakt, iż rozporządzenie 1089/2010 jest rozporządzeniem o interoperacyjności, wszystkie pozostałe tematy muszą być interoperacyjne z katastralnym układem odniesienia, na którym są oparte, bo ten układ jest mozaikową fotografią Ziemi. Oznacza to, iż pozostałe 33 tematy są powiązane lub bazują na katastralnym układzie odniesienia, który w całej dyrektywie występuje tylko w jednej konstrukcji dokładnościowej, w odróżnieniu od polskiej, która występuje w dwóch. Panu Bogu zaoferowała świeczkę katastralną a diabłu ogarek BDOT.

W tym też miejscu polska geodezyjna konstrukcja infrastruktury przestrzennej rozlazła się jak stara kołdra i pokazała ułomność koncepcyjną autorów pozornie chytrych przepisów, które prowadzą do nikąd, podobnie jak zasygnalizowane w ubiegłotygodniowym komentarzu otwarcie zawodu geodety.

Paranoja uprawnieniowa

Przytoczyłem w Post Scriptum poprzedniego komentarza newsa o projekcie ustawy otwierającym zawód geodety dla każdego, kto podetka Głównemu Geodecie Kraju(GGK) papiery świadczące o ukończeniu jakiejś tam ,,sprostytuowanej" uczelni. Brzydko brzmi ten zaczerpnięty z ,,Rzeczpospolitej" zwrot ,,sprostytuowany" ale jeśli o uzyskanym tytule do uprawiania zawodu decyduje wysokość czesnego sięgająca w różnych uczelniach od 5 do 25 tys. zł za rok od studenta, to dokonane porównanie nabiera innego wydźwięku. Nie jest ważne czego się adept nauczy a za ile, stąd mnożą się jak grzyby po deszczu uczelnie określane mianem wyższych, na których taśmowo produkuje się niedouczonych absolwentów, którzy po mikroskopijnym stażu będą mogli się ubiegać o wpis do rejestru geodetów uprawnionych.

A jeśli przewidziany do otwarcia zawód geodety przewiduje jeden rejestr geodetów uprawnionych, do którego z mocy ustawy GGK będzie wpisywał zarówno absolwenta po sprawdzeniu znajomości przepisów (zakres 1,2,4 i 5) jak i tego bez sprawdzania znajomości przepisów (zakres 3,6 i 7), a także profesorów bez sprawdzania znajomości przepisów  i specjalistów innych specjalności po uważaniu, bo się ładnie do GGK uśmiechnęli, to przytoczony przeze mnie news ujawnił wszystko  najgorsze, co mogli wymyślić ludzie chcący na odchodnym dokopać geodezji ile wlezie.

Proszę zwrócić uwagę na to, że rozpisana na ogromnej ilości stron ustawa o otwarciu zawodów, w przypadku geodezji doprowadza zawód do absurdu, rozdzierając jednorodną europejską koncepcję infrastruktury danych przestrzennych na szmateczki, które będzie cerował GGK, zgarniający całą władzę, całe wykonawstwo i całą administrację pod siebie.

To co miało jakiś sens przed prawie ćwierć wiekiem, kiedy tworzono sztuczny podział na rodzaje uprawnień, bo rysowano mapy grafionem czy rapidografem, kalkulatory dopiero raczkowały, a komputer i systemy informacji przestrzennej były melodią przyszłości, dziś jest przeżytkiem i źródłem nieuczciwej konkurencji. Przed ćwierć wiekiem każda specjalność pracowała na potrzeby swojego podwórka, w związku z czym podział na rodzaje uprawnień, choć naciągany, był jakoś uzasadniony. W dobie zamówień publicznych rodzaje uprawnień, zwłaszcza egzotycznych, takich jak kartografia i fotogrametria, stały się narzędziem utrącania konkurentów przez geobiznesmenów.

Ten podział stał się absolutnym anachronizmem w dobie dyrektywy INSPIRE, którą twórcy nowelizacji prawa geodezyjnego i kartograficznego (pr.g.ik.) śmiem sądzić nie do końca zrozumieli, co podkreślili w projekcie kolejnej nowelizacji pr.g.ik., dzieląc uprawnionych na tych, którym trzeba sprawdzać znajomość przepisów i tych, którzy znają wszystko, są nieomylni i sprawdzać ich nie trzeba, a po roku czy dwóch praktyki zawodowej stają się geodetami uprawnionymi, choć mają kwalifikacje raptem kartografa czy fotogrametry, którzy z geodezją mają mało lub nic wspólnego i w świetle dyrektywy INSPIRE nie wolno im geodezji tknąć a już posługiwanie się tytułem geodety uprawnionego jest jawnym naruszeniem Konstytucji RP w aspekcie równości praw.

Natarły na mnie dwie koleżanki – platynki, że przecież projekt ustawy tylko skraca okresy niezbędnej praktyki zawodowej, a reszta jest bez zmian. (Określenie platynki jest antyseksistowskim podkreśleniem wartości partnerek, nie mającym nic wspólnego z kolorem włosów blondynek, szatynek, czy brunetek. Platyna jest materiałem rzadkim, trwałym i bardzo wartościowym, stąd mój ukłon do szanownych interlokutorek).

Pozwalam sobie być odmiennego zdania. W projekcie ustawy zakamuflowano moim zdaniem zwykłą nieprzyzwoitość o znamionach draństwa, która z dotychczasowych uprawnień, być może dyskusyjnych, zrobiła ich karykaturę. Nieprzyzwoitość ta kryje się w art.4 pkt 3 ustawy korygującej a dotyczy art. 44a ust.1 oraz art.45b ust 1 ustawy korygowanej.

Każdy inżynier czy magister inżynier geodeta jest w stanie udowodnić, że ukończył studia w obszarze nauk technicznych lub przyrodniczych i nabył umiejętności dotyczące redakcji map, fotogrametrii czy teledetekcji, za co bez postępowania kwalifikacyjnego może otrzymać wpis do rejestru geodetów uprawnionych pod określonym numerem geodety uprawnionego.

GGK będzie próbował, wpisując do rejestru,  wychwycić:

- tych wszystkich geodetów uprawnionych, którym wolno bez praktyki, bez sprawdzenia znajomości przepisów produkować ortofotomapy ale bez prawa wnoszenia na nie punktów i linii granicznych,

- tych wszystkich kartografów, co im wolno redagować mapy ale także bez punktów i linii granicznych oraz

- tych wszystkich katastralników, którym wolno będzie ( jak dobrze pójdzie po kwartale praktyki, bo dziewięć miesięcy będą w stanie udowodnić praktykami wakacyjnymi u przedsiębiorców lub na uczelni) tworzyć dokumenty dla ksiąg wieczystych, ale bez prawa rysowania mapek bo od tego są kartografowie, albo

- tych specjalistów od realizacji inwestycji, którym nie wolno tknąć linii granicznej, czy uzupełnić fragmentu mapy, bo od tego są katastralnicy i kartografowie,

- czy tych specjalistów od każdej poza 7. specjalności, którzy chcą użyć drona, bo od tego są fotogrametrzy.

Jak ustawa przejdzie w Sejmie, a za wyjątkiem ,,in vitro" nie ma w Sejmie ustaw, które by nie przeszły, to gwałtownie wzrośnie zapotrzebowanie na wyżej opisanych geodetów uprawnionych, bo każdy starosta będzie musiał ich zatrudnić co najmniej siedmiu (z każdej specjalności jeden, chyba że będą omnibusy z większą ilością zakresów), aby kiwnąć palcem w sprawach przestrzennych. Podobnie każdy geobiznesmen.

Tworzy się zatem w naszym już bardzo chorym systemie oznaczania nieruchomości dla celów prawnych kolejną pułapkę kwalifikacyjną zdecydowanie gorszą od absolutnie niewydolnej sytuacji obecnej, w której pomiary LPIS-owe leżą na półkach, czekając na zainteresowanie prokuratora, ale się nie doczekają, bo prokurator nie znajdzie biegłych, którzy potwierdzą, że jest to szmelc.

Tyleż samo, albo jeszcze gorzej rokuje się dla geodezyjnej obsługi budownictwa, które to budownictwo tworzy swój kodeks dla swoich uprawnionych, bez jakichś tam geodetów.

Absolutną zgrozą napawa zaś tworzenie tą drogą specjalistów do przebudowy ustroju rolnego, którzy znać powinni wszystkie specjalności plus planowanie przestrzenne, architekturę krajobrazu i wiele aspektów ochrony środowiska.

A jak już przy pomocy gigantycznych systemów komputerowych (tworzonych w GUGiK bez przerwy za ogromne pieniądze a z trudno dostrzegalnymi efektami użytkowymi – no może poza Centrum Przetwarzania Danych Policji, na otwarciu którego (jak wynika to ze zdjęcia zamieszczonego w Internecie),  GGK wystąpił między Komendantem Głównym Policji a Ministrem SW, w rodzaju patrona przecinających wstęgę), GGK jakoś połączy te rozproszone kompetencje w tworzeniu bazy danych dla potrzeb unijnych (dla nowych pomiarów od 28 grudnia 2010 r. bazy danych mają być o jednej dokładności, a nie o dwóch  różnych dokładnościach, jak to ma miejsce w Polsce), to będzie musiał te bazy uszczegółowić o detale dotyczące śmieci, adresów, budynków, mieszkań i ich wartości, wodociągów, kanalizacji, dróg, lotnisk, kolei, banków, obrony cywilnej itd. itp. o czym piszę od wielu miesięcy, a co podsumowałem w referacie na czerwcową konferencję kaliską, wymiksowaną przez Związek Pracodawców.

Jest to zadanie, które GGK sam włożył na swoją głowę artykułem 3 pkt 7g ustawy o iip.

Rodzi się jednak pytanie. Czy to uszczegółowianie branżowymi detalami wolno będzie robić tym egzaminowanym geodetą i wpisanym do rejestru, jako geodeta uprawniony z odpowiednim numerem uprawnień, czy tym nieegzaminowanym geodetą i wpisanym też do tego samego rejestru,  jako geodeta uprawniony z odpowiednim numerem uprawnień?

Kto się odważy tym pierwszym sprawdzać wiedzę z zakresu administrowania lotniskami,  sposobów utylizacji odpadów czy np. zasięgów administracji kościelnych różnych wyznań?

Ustawa tymczasem zakłada, że ci od uprawnień z zakresu 3,6 i 7 oraz profesorowie i specjaliści innych branż uznani przez GGK, tego znać nie muszą, bo ustawa nie zakłada sprawdzania ich wiedzy albo gorzej, ustawa domniemuje, że znają to wszystko z mocy prawa, dlatego ich egzaminować nie potrzeba.

Podobnie zatem jak wprowadziliśmy dwie kategorie danych o różnej dokładności, ładowanych do jednej (wg. U.E.) bazy danych, zamierzamy też wprowadzić dwie kategorie tak samo nazwanych geodetów uprawnionych i wpisywanych do tego samego rejestru.

A może by jednak rozdzielić geodetów uprawnionych – egzaminowanych od geodetów uprawnionych nieegzaminowanych?  Może by ich w rejestrze inaczej nazwać?

Rozdziela ich, o czym też już pisałem, art.45 Traktatu Unijnego zezwalający na powierzenie pewnych zadań administracji publicznej określonej grupie zawodowej, właśnie geodetom uprawnionym czy przysięgłym, których jakbyśmy nie nazwali (mierniczy przysięgły, mierniczy publicznie mianowany, géometre-expert), to są oni uprawnieni do wykonywania ściśle określonych czynności administracyjnych, za które ponoszą odpowiedzialność cywilną i karną, za które ręczą swoim majątkiem.

Ja mam uprawnienia z zakresu 1 i 2, bo tylko o nie występowałem, mimo iż miałem praktykę w zakresie 4 i 5, a na podstawie indeksu poważnej, wtedy i dziś, uczelni mogę udowodnić, iż ukończyłem studia w obszarze nauk technicznych lub przyrodniczych i nabyłem umiejętności dotyczące pomiarów podstawowych, redakcji map, fotogrametrii czy teledetekcji, czyli kwalifikuję się do wpisania z marszu uprawnień z zakresu 3,6 i 7.

Ukończyłem też wiele innych studiów, a pracę doktorską napisałem z wypisz, wymaluj, zakresu tematycznego dyrektywy INSPIRE. Odnoszę się jednak z najwyższą pokorą do tego, co europejscy eksperci (byli wśród nich także Polacy, ale nie geodeci w rozumieniu mierniczych przysięgłych; z innych krajów byli właśnie takowi) wymyślili w dziedzinie  informacji przestrzennej i zaręczam, że to co oferuje GUGiK jako implementację dyrektywy, ma bardzo mało wspólnego z europejskim systemem informacji przestrzennej, a to co zaproponowano w zakresie uprawnień zawodowych jest żałosną imitacją geodezyjnych uprawnień zawodowych w Europie.

Jakkolwiek autorstwo deregulacji przyczepia się ministrowi Gowinowi, to nie wierzę, aby autorem zapisów dotyczących geodezji był nawet ktoś z otoczenia ministra Gowina. Po prostu styl i sposób przygotowania przepisu wskazuje na to, że jednej czy dwom osobom trzeba na siłę nadać uprawnienia geodezyjne, których potrzebują a nie mają, więc łatwiej zmienić przepis, niż przejść przez sito nadawania kwalifikacji, zwłaszcza po rozszerzeniu zakresu zadań geodezji wprowadzonym ustawą o iip. 

Wcześniej zalegalizowano w rozporządzeniu pomiary kartometryczne, które z pomiarami nie mają nic wspólnego, czym upozorowano przynależność posiadaczy uprawnień z zakresu 6 i 7 do grona geodetów uprawnionych, jako że oni też wykonują pomiary (kartometryczne). Niewiele od pomiarów kartometrycznych różni się tworzenie mapy topograficznej 10k. Horror zacznie się jak wyniki pomiarów kartometrycznych czy BDOT10k  będą wprowadzane do bazy danych, a geodeci uprawnieni z prawdziwego zdarzenia zaczną je wykorzystywać do rozgraniczeń czy inwentaryzacji urządzeń podziemnych.

Myślę, że nawet obecny GGK, który uprawnienia ma, nie potrzebuje więc zdobywać je kuchennymi drzwiami, który ma też tytuł doktorski i związaną z tym wiedzę, ma także samorządową praktykę administracyjną, miałby problemy aby wykazać się wiedzą, zwłaszcza z zakresu infrastruktury technicznej i społecznej, którą na głowy geodetów ściągnęła poprzednia GGK.

Myślę, że w świetle ustawy o iip, żaden z profesorów, nie tylko geodetów, byłby w stanie wykazać się wiedzą z tak obszernego zakresu (w detalach jakich żąda UE), nie ma więc żadnego uzasadnienia aby nadawać uprawnienia bez sprawdzania wiedzy mieszczącej się w ponad 500 polskich aktach normatywnych i w nie mniejszej ilości aktów unijnych, z którymi polskie powinny być zbieżne i są, w niektórych dziedzinach np. w ochronie środowiska, a nie są w geodezji, co wydaje mi się dostatecznie szczegółowo opisałem w dotychczasowych komentarzach.

Nie ma też żadnego uzasadnienia na nadawanie uprawnień geodezyjnych osobom, które w geodezji nie praktykują, a więc geografom, kartografom, fotogrametrom, czy informatykom, bo to są geomatycy, którym można i powinno się nadawać uprawnienia w odrębnym trybie ale nie w trybie art.45 Traktatu Unijnego.

Za artykułem 45, jak już wspomniałem, ciągnie się odpowiedzialność cywilna i karna, za dane będące podstawą decyzji administracyjnej, postanowienia czy wyroku, wydanymi przez administrację publiczną i sądownictwo, bądź poniekąd w ich imieniu.

Za mapkę na papierze czy w komputerze, z reguły nieautoryzowaną i bez daty, takiej odpowiedzialności wyegzekwować nie można i nadziwić się nie mogę tym wszystkim samorządom i organom administracji rządowej, które budują GIS-y czy SIP-y nie oparte na stale aktualnych geodezyjnych danych źródłowych, gdyż jest to trwonienie pieniędzy publicznych, którymi tylko zawiadują.

Wierzę jednak w to, że armia posłów geodetów w Parlamencie wychwyci poruszone przeze mnie subtelności i zażąda ujawnienia autorów dziwnych zapisów, nasyconych takim bagażem prywaty i naruszania podstawowych praw obywatela, że kwalifikują się do wyjaśnienia w odrębnym trybie.

Jedynym wyjaśnieniem tych pozornych nielogiczności byłoby istnienie jakiegoś cynku o tym, że Unia się rozpadnie na dniach, a wtedy wszystko co upichcimy na własnym podwórku będzie niekwestionowalne, a zanim dojdzie do stwierdzenia naruszenia Konstytucji minie wiele lat.

Jeśli tak nie jest, to jesteśmy potwornie na bakier z prawem europejskim, co ośmielam się podsunąć czytelnikom komentarzy, jako uważny obserwator rozwoju prawa unijnego od ponad 20 lat.

Edward Mecha

"Być narodowi użytecznym" - Stanisław Staszic, Patron techników polskich.